sobota, 19 września 2015

Hierarchia wartości, pustkowie umysłowe, świat Facebooka oraz nagłośnienie akcji STOP MOWIE NIENAWIŚCI

Nie ukrywam, wracam tu, bo czuję, że mam coś do powiedzenia. Nienawidzę bezsensownego bełkotu "bo muszę dodać notkę, bo stracę wyświetlenia". O nie, mniej wyświetleń, koniec świata-rzeczywiście! Sama się denerwuję, gdy nawet przez przypadek wpadnę na jakiegoś bloga i po przeczytaniu 2 notatek mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie ja się pod tym podpisuję, to nie moje słowa, nie moje zdjęcia, nie moje wnioski, ale mi wstyd, przysięgam. Sądzę, że lepiej dodawać notatki, które nie są pisane po presją wyświetleń nawet raz na rok, byleby treść potrafiła nadrobić to echo, które urosło przez ten czas. Tak gwoli wytłumaczenia i odpowiedzi na usłyszane przeze mnie: "po jaką cholerę mówisz, że prowadzisz bloga, skoro dodajesz notatki raz na pół roku!?"




Facebooka  używam najczęściej do kontaktowania się ze ze światem, czasem udostępnię piosenkę, która wpadła mi w ucho, niekiedy pooglądam kompromitujące zdjęcia znajomych, niekiedy nawet posunę się do tego, aby dodać post z linkiem do bloga.  Na tym generalnie kończy się moje życie internetowe. Nie znajdziecie na mojej tablicy szalonych wpisów z podziękowaniami za wariacki melanż ze znajomymi, czy opisami historii, które mi się przydarzyły. Wytłumaczenie dość proste:nie lubię zaśmiecać sobie tablicy niepotrzebnymi śmieciami. Uważam, że podobnych pierdół jest nadto na tej witrynie i nie widzi mi się dokładanie do tego ręki. Oczywiście, nie uważam, że każdy użytkownik facebooka ma wciąż udostępniać barokowe wiersze, renesansowe obrazy, a dyskusja, której się będzie podejmował ma tyczyć, przypuszczalnie, literatury okresu stanisławowskiego.

Facebook stał się miejscem pustkowia umysłowego. Gdyby na telewizorach, co jakiś czas ukazywałaby się reklama tej witryny, jej slogan brzmiałby najpewniej: "Jesteś zmęczony po pracy? A może rodzice dali Ci w kość? Masz jutro sprawdzian z ciągów? Chrzań to! Zaloguj się już dziś i wraz z całą internetową społecznością liczącą ponad 2mld użytkowników naucz się, jak skutecznie się odmóżdżać! Tylko u nas znajdziesz śmieszne kwejki, karne ch*** zrobione przez Twoich zabawnych znajomych, ośmieszające zdjęcia Twojej wrednej matematyczki oraz obczaisz nową dupę, której i tak nie wyrwiesz, bo masz 13 lat!" Założę się, że gdyby nie owijać w bawełnę i mówić wprost, lada chwila znalazłoby się kolejne 2mld ochotników. Nie chcę wyjść na hipokrytkę, sama non-stop mam włączony messenger i bez problemu można się ze mną skontaktować. W świecie, w którym za dwie stówy kupisz dobrze działający telefon na androidzie, dorzucisz dwie dychy i masz niespotykaną dotąd szansę bycia wciąż podłączonym do internetu, nie jest o to trudno. Wyznaję jednak zasadę: wszystko z umiarem. Nie neguję możliwości, którą daje mi facebook, która tyczy się łatwego, szybkiego i komfortowego kontaktu. Neguję postawę, przy której ktoś jest uzależniony do tego stopnia, że nie potrafi zasnąć, aż nie sprawdzi nowych powiadomień. Może to będzie mało obiektywne z racji tego, że jestem na profilu humanistycznym i najzwyczajniej uwielbiam język polski, poezję, literaturę, interpretację obrazów i wszystkie te zawiłości, które za sobą nasz język niesie, ale wezmy pod lupę dwie strony. "Tak mało jeszcze wiesz"-fanpage poświęcony wszystkim tym rzeczom, które służą refleksji: satyrystyczne obrazki, wiersze, cytaty z książek oraz teksty samych internautów. Zresztą, oto kilka zdjęć/postów umieszczanych na tej stronie. W ten sposób będzie łatwiej o porównanie.










Strona, z której pochodzą zdjęcia, oraz której nazwę przetoczyłam wyżej na dzień dzisiejszy liczy 
26 879 obserwatorów. W tym 6 moich znajomych. 

Dla porównania popularniejsza: "Kościoły, które udają kury" mająca ponad 10tyś więcej fanatyków. Akurat w tym przypadku domyślam się, że każdy jest ciekawy postów, nie przedłużam:








Rozumiem, że nie każdy gustuje w pokroju pierwszego przykładu, stronach, ale nie sądziłam też, że więcej będzie osób, znaczeni bardziej zainteresowanych kościołami, którym dorysowano dziób i oczy. Widocznie się nie znam, albo coś ze mną nie tak. Świat opiera się na rozrywce, szukamy jej wszędzie, byleby na chwile móc wyłączyć swoje płaty mózgowe i móc się zrelaksować. Z tym, że często "reset" trwa 3 godziny, pół dnia, tydzień, miesiąc, czy spory okres w życiu liczony w latach. Ludzie nie chcą myśleć, bo to zbyt męczące. Nie chcą się dołować, więc odcinają się od trudniejszych kwestii, nawet tych, które mają bezpośredni wpływ na ich życie. Prosty przykład: szeroko omawiany problem uchodzców. Osobiście mam swoje stanowisko w tej sprawie, które jestem w stanie zaciekle bronić. Mam jakiś wachlarz argumentów, mam też ogólne pojęcie o czym mówię. I wiecie czego mi brakuje? Nie sprzymierzeńca, z którym mogłabym się zgodzić, który podzieliłby moje zdanie. Wystarczyłaby jedna, jedyna osoba, z mojego otoczenia, jakakolwiek koleżanka ze szkoły, znajomy z imprezy, ktokolwiek, z którą mogłabym przeprowadzić jakąkolwiek dyskusję i jego metryka nie wskazywałaby na wiek powyżej dwudziestki. W dobie szybkich komputerów, drogich telefonów, niezłej grafiki i braku zmuszenia do myślenia, ludzie się ogłupiają. Myślenie nie jest już modne, dopuszczalnym myśleniem jest myślenie płytkie, na z góry wytyczone tematy i z góry określony sposób. W momencie, gdy nie zgadzasz się z czyimś stanowiskiem, a Twoje zdanie w świetle innych opinii, jest kontrowersyjne, jesteś po prostu wyśmiewany i wrzucany do worka "INNI".

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pierwsza część notatki napisała się, jak zwykle, sama. 
Wszystko to napisałam z pewnym zamiarem. 
Być może z  chęcią prowokacji i z zamiarem spowodowania buntu myśli "Ja taki nie jestem!"
Nie ciężko to udowodnić. 

Nie tak dawno dowiedziałam się o akcji STOP MOWIE NIENAWIŚCI. Propagowanej jedynie na forach dyskusyjnych, różnorodnych grupach tematycznych oraz niektórych youtuberów. Na facebooku niestety rozpościera się głuche echo. Z ciekawości zagłębiłam się bardziej w tablice znajomych i przez 2 dni przebiłam się przez tabuny zdjęć z imprez, karniaków, miłosnych wyznań i nabijania się z ludzi. Jakikolwiek głos w tej sprawie podjęła jedna osoba, zaznaczę może, że grono moich znajomych liczy blisko 1000 osób. Stosunek 1:1000 to, przepraszam bardzo, gówno, a sprawa jest ważna i powinna być dla każdego z nas, jednak po co robić z siebie wrażliwego kretyna, skoro mój post będzie mieć mniej lajków, niż zdjęcie z imprezy, na której wszyscy są zarzygani, nie?

Żałuję, że nie wykładam teraz w jakiejś wypchanej po brzegi sali. Z chęcią poprosiłabym, aby rękę podniosły osoby, które doświadczyły w swoim całym życiu, choćby jednego incydentu, w których zostały poniżone, obrażone lub poczuły się zle z tym, co usłyszały na swój temat. Niestety, ale mogę się jedynie domyślić, że wszystkie ręce byłyby uniesione ku górze. Skoro wiemy, że w momencie, gdy tego doświadczyliśmy było nam zle, czemu dalej to rozpowszechniamy? Niczym zaraza: zraniony rani następnego, a na tę zarazę lek jest jeden: zacząć myśleć. Skoro traktujemy kogoś bez szacunku, naśmiewając się z niego, jak możemy rościć sobie prawo, aby być traktowanym słusznie z wartością, którą, wedle nas samych, posiadamy?
Jesteśmy zepsutymi do szpiku kości hipokrytami, który wymagają od środowiska dobra, przenosząc w nie samo zło. Przykładamy rękę do całej sytuacji tak błahymi rzeczami, jak plotki w szkole, jak naśmiewanie się z kogoś, kto się nam nie podoba, choć to wszystko wydaje nam się tak bardzo normalne. Wszędzie jest mnóstwo jadu, nie pozwólmy na to, aby znalazł się również w nas samych i pozwolił zniszczyć w nas to, co nazywamy człowieczeństwem. Z całą pewnością, znajdzie się osoba, która powie, że jest to w pewien sposób zaklejanie ust, istnieje przecież wolność słowa i mam prawo mieć swoją opinię na dany temat. Oczywiście, że tak, istnieje wolność słowa, każdy ma prawo mieć swoje zdanie i tym podobne, Broń Boże nie chcę w to ingerować, a tym bardziej oceniać czyjegoś zdania, choćby dalece odbiegało od mojego. Uważam natomiast, że należy ingerować w momencie, gdy ktoś obraża drugiego człowieka. Wydaje mi się, że jest różnica między mówieniem np: "Uważam, że związki homoseksualne, nie powinny sobie rościć praw do adopcji dziecka, ponieważ uważam, że dziecko potrzebuje zarówno matki, jak i ojca" a słowami: "W dupach się tym pedałom poprzewracało, pewnie brak im pomysłu w łóżku, bo przecież każdy pedał to pedofil, nie bez powodu to podobna nazwa. Pieprzone lewactwo powinno się meldować w komorach gazowych, bo taki syf nie jest wart stąpania po ziemi, za którą walczyli nasi dziadkowie."
A w jaki sposób Ty wyrazisz swoje zdanie w tej sprawie?


Pod LINKIEM znajdziecie spot promocyjny całej akcji, a tu LINK do strony.
Z tego miejsca chciałabym prosić o jedno od siebie, niech każda osoba, która nie chce propagować i przykładać ręki do znęcania się, poniżania, wyzywania i doprowadzania drugiego człowieka, do wyniszczenia, niech udostępni wyżej umieszczony film na swojej tablicy facebookowej. Nie ukrywajmy, facebook w jest miejscem, które ma ogromną siłę przekazu. Niech więcej osób dowie się o całej akcji i ją poprze, a wtedy jest nadzieja na to, że i my sami nie zostaniemy potraktowani, jak, być może, zostaliśmy potraktowani w przeszłości.



niedziela, 28 czerwca 2015

Sprawa Klary, która wywirowała moje życie, małe sprostowanie oraz publiczne pranie wasnych brudów. Czyli Coming Out.

Ostatnia notatka odbiła się piekielnym, niespodziewanym echem na dość spory wymiar, który obrał kierunek w stronę, której w życiu bym się nie spodziewała. Zmusiło mnie to do podjęcia się pewnych działań, które w obecnej chwili są dla mnie megasuperhiper wielkim kanionem, a nie dołem, przez którego trzeba przeskoczyć. Jeśli mam być szczera, wątpię, że jestem na to gotowa, będąc jeszcze bardziej szczera, chyba nigdy nie będę, na to co będzie następstwami tego, co zamieszczę niżej. Każdy, kto poczytuje mojego bloga raz, na jakiś czas wie, że często, gdy czuję, że notatka może wywołać, jakieśtam zamieszanie, piszę pół żartem-pół serio, że przez to, co napiszę, moje "bliskie znajomości" zredukują się do poziomu "znam Cię z widzenia, ale tak serio spieprzaj". W tym momencie już nie ma pół żartu, a cała sprawa jest bardzo, bardzo poważna, bo wiem, że naprawdę spore grono osób może się ode mnie odwrócić. Niestety, w obecnej sytuacji czuję się, jak człowiek, którego porwali piraci i właśnie dźgają mnie kijem w plecy, abym szła jeszcze dalej po kładce. Opcje są dwie, albo dam im się z tej kładki z ogromną satysfakcją i zadowoleniem strącić, albo skoczę sama, w przez siebie wybranym momencie, a może i nawet w locie się obrócę i posyłając uśmiech moim prześladowcom spadnę w otchłań. Sprawa z góry przegrana, ale chyba ja sama wolę prać swoje brudy, niż dać komuś to zrobić.


Sytuacja całkowicie się zamieszała. Ze strony Perpana Iks-żadnej reakcji, ani tej złej, ani tej dobrej, w każdym sensie. Zwyczajna, głucha cisza. Mi to odpowiada, napisałam swoje, wyraziłam co mam gdzieś tam w głowie i dopięłam swego, ale wyłącznie sama dla siebie. Coś sobie udowodniłam. Nie chcę, abyście (przeraża mnie od wczoraj grupa, która czyta te moje bazgroły jeszcze bardziej) zrozumieli to w sposób, że zgotowałam piękną zemstę na kimś, kto zalazł mi za skórę. Wierzę, że większość ma świadomość tego i mniej-więcej wyczuła, że takie intencje mną nie kierują. Podobnie, jak wyżej, chodzi o udowodnienie czegoś sobie. O szacunek do siebie i poczucie wartości, które nie zachwieje się przez zakompleksionego człowieka z manią wartości i upodobaniem do szmacenia.-to tak w celu sprostowania. Wolę się powtórzyć i napisać to po raz kolejny, mając pewność, że jeszcze większe grono osób zrozumie mnie, w sposób, o który mi chodzi, niż ryzykować jakimiś niedopowiedzeniami, które dorosną do rangi "Nicola zniszczy każdego na swoim pseudoblogu, kto się jej nie podoba albo jej zagraża".

Mówiąc już o zagrożeniu, czas chyba przejść do tej właściwej części notki, bo łapię się na tym, że sama to wszystko przeciągam. Uwaga, czas przewrócić moje życie o 180 stopni i wiem, co mówię. 

Klara.
Nie ukrywam, że sporo przesiadywałam/przesiaduję w przestrzeni internetowej. Instagramy, aski, gochaty i tym podobne nie są mi obce (pominę już strony typu www.pudelek.pl, które znam na pamięć,bo to już będzie całkowita kompromitacja). Na gochacie przesiadywałam kiedyś nałogowo, teraz wpadam raz, na jakiś czas. Parę miesięcy temu też coś mnie wzięło i biorąc popcorn (uwierzcie, że  poziom niektórych rozmów jest po prostu fenomenalny. Rozpoczynając od "wyślesz mi zdjęcie swoich stópek?:*:*", "podeślesz fotkę nago? dobrze płacę :*:* kończąc na "nie lubię Cię, wkurwiasz mnie swoim nosem") usiadłam otwierając gochata wcześniej udostępniając go na facebooku wśród moich znajomych, jak to mam w nawyku. Opisałam ten link słowami "Chcę-chcę-chcę Cię słyszeć" z remixu piosenki, która w tym czasie znaczyła dla mnie coś większego. Nie ukrywam, był to dla mnie jeden z gorszych okresów i czułam, że ta piosenka będzie odpowiednia z pewnych względów. Pomijając dziesiątki, w tym przypadku, osób i wiadomości, moją uwagę przykuła jedna. W okienku wiadomości dostałam coś w stylu "To brzmi, jak wołanie o pomoc." od kogoś nieznajomego. Rozmowa przesuwała się gładko do przodu. Może to dziwne, ale podczas kilku pierwszych chwil, poczułam, że mam styczność z kimś, kto nadaje dokładnie na tych samych falach, jak nikt wcześniej. W odpowiedzi na pytanie, jak się nazywasz, usłyszałam "Klara". Coś mnie zaciekawiło, sama nie wiem, dlaczego wtedy nie wyłączyłam komputera i zwyczajnie nie położyłam się spać, ale próbowałam wyciągnąć więcej informacji. Próbowałam, bo szło cholernie opornie. Dziewczyna miała mnie praktycznie na tacy, link znalazła tam, gdzie go udostępniłam. Nie znałyśmy się, nie znałam jej nazwiska, twarzy, nic. Ona jednak wiedziała wszystko. Trudno, sama się na to pisałam nie zaznaczając "zabroń pisać do mnie nieznajomym" w ustawieniach, wiec nie mam o co mieć żal. Kontakt z nią przebiegał dość opornie. Nie chciała pisać na facebooku, przez telefon, gdziekolwiek indziej, niż na gochacie. Po paru tygodniach dowiedziałam się więcej. Ma 19 lat, chodzi do technikum w Poznaniu, profil biol-chem, mamy wspólnych znajomych, ma współlokatorkę Michalinę, ona zaś chłopaka Sebastiana. Generalnie same głupoty, jednak z racji tego, jak ciężko było z niej wydobyć wszelkie informacje, te wywalczone były dla mnie na wagę złota. Z czasem się zaprzyjaźniłyśmy, dostałam nawet numer jej telefonu, pisałam z nią, po czasie nawet rozmawiałam. Miałam wrażenie, że często czyta mi w myślach, bo nie możliwe, aby ktoś tak doskonale odgadywał bzdety typu, co lubię jeść, jakiej muzyki słucham, jak nazywają się moje psy. Jakby znała mnie wcześniej. Odpuściłam jednak i nie zaczynałam drążyć. Bała się ze mną spotkać, mimo, że bywałam w tym okresie baaardzo często w Poznaniu, jej współlokatorka tłumaczyła to tym, że ktoś ją bardzo zranił i teraz boi się spotykać z ludźmi blebleble.
W tym momencie przechodzimy do kolejnego, prawie końcowego etapu tej opowieści. Przed tą dziewczyną otworzyłam się maksymalnie, jakoś tak mam, wy może też, że łatwiej otworzyć się przed kimś, w internecie, niż osobie, która jest w waszym środowisku. Powiedziałam jej wszystko, można zaryzykować stwierdzenie, że opowiedziałam jej całe moje życie z każdym jego najmniejszym brudem. Mówiłam dosłownie wszystko, wydaje mi się, że w tym okresie chyba tego potrzebowałam, zwykłego wygadania się komuś, bo czułam, że z każdej strony się rozlatuje. 
Pewnego dnia udało mi się ją namówić, aby wpadła do Śremu. Cud. Dosłowny cud. Miała przyjechać z chłopakiem swojej współlokatorki, a on miał zostawić ją tutaj na parę godzin. Mojej ekscytacji nie było końca, co odczuła, bo przez całą drogę z nią pisałam. Zadzwoniła do mnie w pewnym momencie, mówiąc, że jest pod "Marzymiętą" i czy wiem, gdzie to jest. Stoi tam i boi się ruszyć milimetr bliżej Śremu, przez jakiś 15 minut opowiadałam jej, że nie ma czego się bać, że przecież tak dobrze się znamy.. 15 minut minęło, a ona nagle wypala, że tak naprawdę jest pod moim płotem i mogę wyjść. Biegnę tam, pędzę, wychodzę za płot i momentalnie mam ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. Klara okazała się moją byłą 6-miesięczną przyjaciółką z ostatniej klasy gimnazjum, z którą rozstałam się w stuprocentowej nienawiści i próbowałam wymazać ją ze swojego życiorysu, generalnie nie miałyśmy żadnego kontaktu przez parę miesięcy. (Nie będę wysługiwać się imionami, bądź nazwiskami, bo to chyba niepotrzebne) Po lawinie przeprosin starała się wytłumaczyć, że oszukiwała mnie przez ładne, parę miesięcy, bo się o mnie martwiła, gdy dodałam tą pieprzoną piosenkę i to przecież normalne. Nie powiem, miałam ochotę zrobić sobie, albo komukolwiek krzywdę, byleby zrobić cokolwiek i nie stać, jak ten baran. Rozgoryczenia, rozczarowania i wściekłości nie było końca. Miałam już gdzieś, że ktoś z zabawił się w grę wciągając to wszystko mnie, byłam bardziej zła na siebie, że z taką łatwością we wszystko uwierzyłam, choć jestem z natury stosunkowo podejrzliwym i ostrożnym człowiekiem, ten jeden raz stwierdziłam "czemu nie, ludzie przecież nie są zli". Kończąc ten wątek, po tygodniu byłam zdolna wszystko przełknąć, puściłam sytuację z Klarą w niepamięć i odpuściłam. Jedyne, co zostało to kontakt, który łączył mnie z tą samą osobą, może z bagażem cholernego zakłamania, ale uwierzyłam, że chodziło o dobre intencje w postaci pomocy.

Zastanawiacie się pewnie, dlaczego opisałam sytuację, która z pozoru nie łączy się z Perpanem X. No właśnie, z pozoru. Będąc w piątek w szkole poczułam się zaszczuta. Otrzymałam jasną wytyczną: "Albo zamkniesz papę i nie będziesz robić z tego większego syfu, albo Twoje brudy będą prace publicznie." Słowo przeciwko słowu, no tak. Jednak jest coś jeszcze. Imię "Klara" wróciło w pierwszej wymianie zdań, gdy powiedziałam, że nie chcę rozmawiać z jedną z osób w klasie. Co więc dalej? Z tego co zakodowałam, osoba podszywająca się pod Klarę robiła/pokazywała screeny naszych rozmów swoim 3 przyjaciółkom, z którymi chodzę do klasy. Mówiłam już, że osobie pod pseudonimem "Klara" mówiłam o całym syfie swojego życia? Szczerze mówiąc, jest tylko jedna rzecz, której się boję i tylko tym ktokolwiek jest w stanie mi zaszkodzić. Wychodzi na to, że zastraszenie jest super opcją na zatkanie buzi. Problem w tym, że nie pozwolę sobie na to i prędzej zrobię internetową banicję na samej sobie, niż pozwolę komukolwiek na zamykanie mi buzi szantażem.

Jedynym brudem, który mógłby włożyć moje życie do bębna pralki i je wywirować jest jeden, mały fakt, którego wypieram się dłużej, niż mieszkam w Śremie. Wypieram, bo tak łatwiej, bo tak prościej bo nie wypieranie niosłoby za sobą konsekwencje. Dobra, koniec pieprzenia, byłam piekielnym tchórzem. Moja orientacja nigdy nie była heteroseksualna, przy każdym związku z facetem coś nie grało, dusiłam się, zmuszałam, więc jak się domyślacie, żaden z moich związków długo nie przetrwał. Sama relacja z facetami była dla mnie trudna i skomplikowana. Nie wiem, czy to kwestia spojrzenia, czy psychiki, może wieku, ale nie potrafię spojrzeć "czysto" na faceta, przynajmniej teraz. Moje odczucia spotęgowały sytuacje, gdy pozwalałam jakiemukolwiek się zbliżyć, czułam, że naprawdę może stać się moim przyjacielem, a opcję związku zostawiałam pod ogromnym znakiem zapytania, aczkolwiek nigdy niczego nie skreślałam. Stopniowo zaczynałam nabierać zaufania, przełamywać się, może i nawet przyzwyczajać, a tu jeb. "podobasz mi się, ale nie chcę mi się na Ciebie tyle czekać, mam laskę, siema" i super kumpel prysł. Nie ma interesu-nie ma kumpla, jest znajomy. No tak, był jeszcze ostatni chłopak, który przy zerwaniu, gdy powiedziałam, że autentycznie nie mogę nic do niego poczuć, zaczął wyzywać mnie od suk i szmat, bo przecież pewnie go zdradziłam i jestem, jak wszystkie. Oczywiście, te dwie sytuacje to nie reguła, zwyczajnie ja na takie osoby trafiłam.
Obronę wypierania się przyjęłam z paru powodów. Jeden, z najbardziej istotnych, to ten, że sama do końca nie byłam pewna, co się ze mną dzieje. Sama byłam przerażona i nie dopuszczałam do siebie myśli, że moja orientacja jest inna, niż u osoby heteroseksualnej. Wpajano mi od małego, że jest to zboczenie i choroba, którą należy leczyć. Było to najgorsze, co mogłam w tamtym momencie usłyszeć. Szukałam w sobie bezskutecznie problemów, zastanawiałam się miesiącami, a nawet latami, gdzie to się zaczęło, może moje przypuszczenia są chwilowe. Uwierzcie, że nienawidziłam siebie za to, kim jestem. Dopiero po latach, gdy dojrzałam wiem, że obrałam wtedy drogę bez końca. Przez tyle lat nic się nie zmieniło, a było setki momentów, gdzie naprawdę czułam się szczęśliwa. Drugi, jak do cholery zareagują inni. W moim środowisku jest wielu homofobów. Normalni ludzie, którzy nadają na tych samych falach. Lubię z nimi żartować, wygłupiać się, rozmawiać na poważne tematy i inne tego typu. Więc jeśli orientacja ma sprawić, że teraz będą mnie mieć za ostatniego śmiecia, to proszę bardzo, droga wolna. Nie jest mi ich żal, nie będę żałować. Jeśli ktoś ma zamiar zmienić o mnie zdanie przez to, kto może dawać mi szczęście, osobiście uważam go za kretyna. Bo przecież sprawą fundamentalną jest to, że ma mnie pociągać członek, wtedy mamy o czym gadać. Halo, jeśli pociąg do facetów jest dla Ciebie taki ważny, to może sam spróbuj? Serio was lubiłam i nadal lubię, więc w imię troski proponuje wam dawać nowo poznanym osobom krótki test: "Jesteś bi/homo/trans/gender? Zaznacz tak lub nie" W przypadku zaznaczenia "tak"...odstrzeliwujcie bez słowa. Przecież ta choroba się rozniesie na wasze córki i waszych synów, a do tego dopuścić nie możecie. Z pewnością to wiele ułatwi, nie będziecie musieli mieć do czynienia ze zboczeńcami nadajacymi się do komory gazowej, droga wolna! 
Jestem kim jestem, nie zamierzam się z tym obnosić, robić z siebie Justina Biebiera w wersji z piersiami, cholernie dobrze mi w takiej wersji, w jakiej figuruję. Przez jakiś czas sporo błądziłam, dziś czuję, że odnalazłam siebie i chcę zacząć żyć dla siebie, a nie dla innych. Mam w nosie presję społeczeństwa i to, co pomyślą. Chcę stać się szczera we wszystkim, co robię i mówię, a to była jedyna rzecz, o której bałam się mówić, choć teraz te powody wydają mi się mikrusie.Witaj świecie, jestem biseksualna, teraz możesz rozjechać mnie czołgiem.


Pozostawiając raz poruszony tu temat orientacji. To tylko impuls. Wnioskiem, który próbuję wyciągnąć z tych całych bazgrołów, nie jest to, że należy być dumnym z tego, kim się jest-choć to też bardzo ważne-a inna sprawa. Nigdy, przenigdy, nie dajcie się komuś zeszmacić, nie dajcie się manipulantom, szantażystom, ani ludziom, którzy czekają na wasz upadek, bo takich czeka cała wataha w postaci przyjaciół (jak moja była przyjaciółka z ostatniej klasy gimnazjum, która z jadem wgryzała się w kolejne skrawki mojego życia, dziś ją żegnam na dobre), w postaci być może nauczycieli, którzy nie mają w stosunku do was szacunku, w postaci kogokolwiek rodziny, znajomych czy wrogów. Sami dla siebie jesteście piekielną deską ratunku, którą tak naprawdę nigdy nie utonie, zadanie polega na tym, aby mocno ją chwycić i nigdy nie puścić, bo nikt nie jest w stanie pociągnąć was na dno. Mało tego, jeśli czujecie, że ktoś trzyma waszą nogę i sam leci na dno-rzućcie linę, dajcie ciepłą kurtkę, zróbcie herbatę, bo być może nikt nigdy nie zachował się do niego w taki sposób i zwyczajnie nie zna innego zachowania. Są tylko ludzi zagubieni, nie ludzie źli.

 I can't get over you,
you left your mark on me.
 https://www.youtube.com/watch?v=RvA3q0ZU-NQ


PS.

czwartek, 25 czerwca 2015

Klasowa banicja, Nowa Ia (je*ać Arka i Nikolę), jestem zarozumiałym bachorem oraz jak ukraść komuś trampolinę

Każdy temat, który w różnym stopniu rozwijam na tym pseudobogu, musi mieć jakieś przełożenie w moim życiu. Muszę się z tym spotkać, zmierzyć-odnieść zwycięstwo, porażkę, cokolwiek, byleby zdobyć jakiekolwiek doświadczenie i dopiero wtedy móc śmiało się wypowiedzieć. Nigdy nie rzucam się za pisanie o czymś, co albo jest mi odległe, albo nigdy z tym nie miałam do czynienia-dość banalna, ale za razem złota zasada-pisz/wypowiadaj się na te tematy, o których masz pojęcie. Swoją drogą, tę zasadę polecam również zastosować poza "blogosferą" i przełożyć na realne życie. Nevermind.

Jeden z fragmentów notatki, którą znajdziecie gdzieśtam niżej, poświęciłam na zawiść i coś na kształt fałszywości. Dosłownie liznęłam temat,bez rozwijania go, analizowania, przedstawiania jakiś statystyk, i takim go wtedy zostawiłam. Powodem, dla którego przypominam o starej notatce, jest impuls, o którym mówiłam wyżej. Tak się składa, że dziś dokładnie ten sam impuls, o wiele mocniejszy, który odbija się do dziś echem, skłonił mnie do napisania dzisiejszego wywodu. Nie ukrywam, to co spotkanie niżej jest dla mnie czymś cenniejszym, niż cała reszta bezsensownego paplania, które można u mnie zaobserwować chociażby w notatkach wstecz.

Od momentu ogłoszenia listy przyjętych do Liceum wraz z przydzieleniem do odpowiednich klas, byłam pewna, że w mojej przyszłej klasie nie będzie cicho. Z bodajże 32 osób 27 to dziewczyny.
To chyba mówi samo za siebie, prawda? Faceci zazwyczaj są mało konfliktowi, przychodzą, odsiedzą swoje i wracają do domów, po sprawie. Ewentualnie, w przypadku jakiegoś niedogadania, załatwią sprawę szybko i wrócą do starego życia. Niestety, w naturze kobiet od zawsze można znaleźć kiepskie zagrywki, takie jak obgadywanie, plotkowanie i mieszanie z błotem, "bo ta p***a ma te same buty co ja!". W tym momencie ośmielę się wtrącić: jeśli ktoś uważa, że przesadzam, albo przekoloryzuje-przykro mi, bo wiem co mówię.. Oczywiście, nie twierdzę, że każda osoba płci żeńskiej zachowuje się, jak bezmózgi pustak, ale widziałam spore szanse, że chociażby jedna z 27 dziewczyn takową się okaże. Statystyka robi swoje. Cicha nie jestem, swoje zawsze powiem, potrafię się przeciwstawić-to wszystko jeszcze potęgowało moje obawy przed wtargnięciem w samo centrum tsunami, które może z czasem powstać wśród nowo poznanych członków trzyletniej niedoli. Hm, mamy Czerwiec i co? Nie pomyliłam się :) Moje szacunki niestety okazały się prawidłowe, jednak ich kształt niesamowicie mnie zaskoczył. Już, już tłumaczę.
Kilka miesięcy wstecz, gdy poznawałam wszystkich, nie widziałam żadnego problemu. Każdy stosunkowo zdystansowany, spokojny, czujny i nie szukający niepotrzebnych problemów. Genialnie-pomyślałam-żadnych div klasowych, narcystycznych napinaczy, nadętych bufonów, po prostu ogarnięci ludzie, którzy spokojnie chcą przejść przez Liceum. 
Fajnie, fajnie, jednak wszystko ma swój kres. Z czasem ludzie zaczęli się bardziej otwierać i pokazywać charakter. W takich kwestiach raczej siedzę cicho, nie pcham się do oceniania kogoś, pozwalam być komuś tym, kim tylko chce i nie narzucam swoich poglądów. Przefarbujesz sobie każdy włos na inny kolor, zrobisz sobie kolczyk na każdym milimetrze ciała, zapuścisz włosy pod pachami dłuższe niż na głowie? Spoko, naprawdę nic do tego nie mam, bo to Twoje ciało i rób sobie z nim, cokolwiek zechcesz, dla mnie nadal numerem jeden będzie Twój charakter i to, jak traktujesz innych. Jeśli coś mi nie gra, nadal zostawiam to dla siebie i jedynie w głowie myślę swoje, nie otwieram papy, gdy sytuacja tego nie wymaga. Oczywiście, język za zębami trzymam do czasu, aż ktoś mi nie zrobi krzywdy, lub będzie chciał ją zrobić, wtedy otwarcie mówię, co mi ślina na język przyniesie i nie dbam o bariery.-Ale to tak na marginesie.
Sielanka, którą opisywałam kilka linijek wcześniej trwała dość długo. W pewnym momencie, jednak coś mi nie grało z jedną osobą. W jakim momencie, pewnie zapytacie-oczywiście, w momencie, gdy zdałam na prawo jazdy, dostałam auto i zaczęłam nim podjeżdżać pod szkołę-no bo jakby inaczej? Stary schemat. Pierwszym czerwonym światłem, jakie zauważyłam, była końcówka jednej z rozmów. Nie wiedzieć skąd, jakoś pod koniec września, luzne gadanie zeszło na temat mojego prawa jazdy. Nie pamiętam już dokładnie kto i jak, zaczął się mnie pytać, jak wygląda proces robienia tej kategorii. Luzno wytłumaczyłam, że to tak, jak z normalną kategorią na zwykle auto, bleblebleble. Po chwili usłyszałam coś w stylu "Ja nie mógłbym tak oszukiwać rodziców, wolę jeździć rowerem i ich tak perfidnie nie wykorzystywać" plus zarzuty, że to oszukaństwo, a auto, którym jeżdżę to zwykły szmelc, a nie coś, co można nazwać "samochodem" (swoją drogą, mój motocykl to też gówno, no bo co to za motocykl z pojemnością 50ccm?-ta, tak, to wciąż ta sama osoba). Zaznaczę, że poza paroma takimi gadaninami wciąż udało mi się utrzymywać przyjazne stosunki, w głowie myśląc swoje. Wszystko jednak w pewnym momencie się zmieniło. Nie wiedziałam zbytnio o co chodzi, gdy wciąż słyszałam chamstwo ze strony osoby X (tak ją sobie nazwijmy), więc zaczęłam się dopytywać innych. Cholera wie, o co poszło, może coś nie tak powiedziałam, albo zrobiłam? No nie ukrywam, często moje żarty są ostre i bezpośrednie, choć zazwyczaj potrafię wyczuć, z kim tak żartować mogę. Nie raz palnę jakąś głupotę, lub gorzej, bo nieświadomie ją zrobię, nie ukrywam. Po cichym śledztwie okazało się, że na jednym z łączonych wfów, gdzie grupa chłopaków zdawała przebicia na ocenę (nie wiedziałam o tym, sądziłam, że zwyczajnie ćwiczą) odbiłam Xowi piłkę, gdy ta miała za zadanie trafić w pole. Na pech nieszczęśnika złożył się fakt, że nauczyciel upierał się, że piłka spokojnie by pofrunęła nieco dalej. Cóż, przez moje karygodne zachowanie (trzeba było mi to powiedzieć, nawet z pretensją, a pewnie sama poszłabym do nauczyciela, bo czułabym się dziwnie) Pan X zamiast szóstki dostał piątkę. Przypomnę, to był powód do otwartej nienawiści i generalnej chamskości przy każdej nadarzającej się okazji. Przypomnę jeszcze jedno, tak, jest to pierwsza klasa liceum. Nie, nie żłobek, czy zerówka, czy podstawówka, czy nawet gimnazjum. Liceum.  Nie ukrywam, ręce mi opadły i nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Odpuściłam. Zwyczajnie nie wdawałam się w jakąkolwiek relację z tym człowiekiem, bo wyżej wymieniony powód do jakiegoś durnego zachowania, zmiótł mnie z powierzchni ziemi przez pokazanie genialnego poziomu. Stwierdziłam, że co mam się przejmować i marnować czas? Nie czułam się winna, sprawę piłki można było załatwić inaczej, w sumie, jeśli to mój mały koncert życzeń, można było też pogadać, a nie tworzyć jakąś dziwną atmosferę. Ba, cóż za wymagania.. Ochmann, nie przesadzaj! Prawda jest taka, że jeśli kogoś coś kłuje, zawsze znajdzie się supermegahiper pretekst nadający się do wytłumaczenia niechęci lub nienawiści, piłka okazała się idealnym punktem zaczepienia.Taka nasza kretyńska natura.

Kilka tygodni wstecz, coś się jednak zmieniło. Nagle, z nadętego pawia, stał się stosunkowo ogarnięty facet. Wiecie, normalne rzeczy, jak mówienie sobie "cześć" na korytarzu, mówienie "smacznego"gdy jadłam i inne takie pierdoły wróciły do łask. Nadal było mi szkoda czasu na wgłębianie się, co za tornado przydarzyło się w głowie Perpana X, że zachowuje się, jak sympatyczny, cywilizowany człowiek, ale cała sprawa zaczęła mi się uśmiechać. Zawsze o jakiś problem lżej. Hahaha, Ochmann.. O czym Ty mówisz?
Tak się składa, że w tym samym czasie po klasie, a nawet szkole, krążyły jakieś plotki. Podobno ktoś tak od czapy, zapytał się naszego wspólnego znajomego, co się dzieje w naszej klasie, że założono nowe forum klasowe. Zbagatelizowałam to, przecież nie miałam w tej klasie wrogów, więc pewnie przy takiej ewentualności byłabym w to wtajemniczona. Zatem sielanki ciąg dalszy.
W poniedziałek, piętnastego, wyjechałam na wycieczkę opisywaną notatkę niżej. Neta za cholerę. Do dyspozycji jedynie telefon. Po jakiś 10-12 godzinach udało mi się złapać wifi na stacji w Niemczech. Zobaczę, co się dzieje na fejsie, napiszę do rodziców-nic specjalnego w planach nie miałam. A tu 3 wiadomości, z czego 2 od osób, z którymi nie piszę. 2 wiadomości nakreślające sytuację, która miała miejsce dziś w klasie, a w trzeciej konkret, jakiś załącznik. Otwieram, internet genialny, działa super, odczekałam pięć minut całkowicie wściekła a tam:

W pierwszej chwili zdziwiło mnie, że wyżej "jeba*y" Arek również jest w grupie oraz ilość jej członków, jednak po chwili wszystko mi wyjaśniono. W poniedziałkowy wieczór ktoś włamał się na konto jednego z kolegów Xsa i porozsyłał zaproszenia do przyłączenia się do grupy całej klasie. Oczywiście, bo jakże inaczej, pod moim adresem można było usłyszeć oskarżenia o hakerstwo. Tak, przyznaję się bez picia.. Podczas 20godzinnej drogi do Londynu bez internetu i za pośrednictwem komórki wszystkiego dokonałam. Kurczę, wiedziałam, że się wyda..A tak poważnie, brak logicznego myślenia boli? Na cale szczęście, screeny członków grupy przed "wielkim ujawnieniem" również do mnie dotarły i nie ukrywam, że.. tak, trafiło :) Nie wiem, jak skomentować całą sprawę, bo ręce same mi opadły. Sytuacja z facetem, od którego zaczął się mój wywód mam naprawdę gdzieś, znacznie bardziej zabolało mnie uczestnictwo w całej sprawie osób, których o to nie podejrzewałam i zajebiście miło zapowiadają się kolejne dwa lata. Nie zamierzam z całej sprawy robić wielkiego zamieszania, nie będę latać po nauczycielkach i dowodzić swego, bo wierzę, że każdy ma swój mózg i wiedział, na co się pisze. Najważniejsze, to być autentycznym, szkoda, że 5 osób okazało się być cholernie fałszywymi, ale to już nie moja sprawa. Nic złego nie zrobiłam, więc nie zamierzam czuć się źle z powodu czyiś błędów :) Ach, no tak, przeprosiny również do mnie dotarły.. Lepiej wkładać szybko tyłek do wiadra, gdy czujesz, że palą Ci się spodnie, prawda?

Główną filozofią, którą mam gdzieś w głowie jest to, że trzeba, TRZEBA, znać swoją wartość. 
 Nigdy nie polegałam na dobrym sercu innych i ich cudowniesłodkich intencjach. Momentów, gdzie bylam zbyt ufna do czyiś intencji nie zliczyłabym na palcach obu rąk, ba, nawet gdybym włączyła w tę wyliczankę palce u stóp.  Cholera wie, czy cudowny człowiek, który teraz w moich oczach jest ideałem, za miesiąc nie okaże się pasożytem, który najbardziej na świecie będzie chciał mojego upadku. Sądzę, że ludzie są zdolni do wszystkiego, może nie od razu zli, ale wiem, że człowiek zagubiony, panicznie szukający wyjścia, czy to z jakiejś toksycznej sytuacji, czy z własnych kompleksów, które przygniatają mu zdrowy rozsądek, jest nieobliczalny. Polegając na złudnym przekonaniu o  świecie, gdzie wszyscy się kochają i nawzajem sobie pomagają, lada moment spotkamy kogoś, kto nas z tego przekonania wyciągnie. Nawet obracając się w środowisku ludzi z sercami na dłoni, przede mną stanie ktoś, kto będzie chciał mnie zniszczyć, upokorzyć i pokazać, że jestem nikim. To co będzie motorem do takiego zachowania, jest nieważne, z prostego powodu: niektórzy robią to dla banalnej rozrywki, więc szkoda czasu na analizowanie co, komu siedzi w głowie. Do czasu, aż ja sama sobie nie powiem "Cholera, jestem kimś, naprawdę jestem kimś, mało tego, jestem wartościowa i dokładnie tę wartość znam" od nikogo podobnych słów nie usłyszę. Pewnie, nie trudno znaleźć kogoś, kto przyjdzie i będzie chciał pomóc Ci podnieść swoją samoocenę i wyprowadzić na prostą, ale ewentualność, że z nieokreślonych przyczyn ta osoba zniknie, jest katastrofalna, bo wraz z krokami tej osoby, kolejna cegiełka na budowanej konstrukcji spiernicza się na samo dno studni, z której wcześniej została wyciągnięta. Wiara we własne siły i znalezienie motywacji do doskonalenia samego siebie, to rzeczy, które nigdy się nie zachwieją, gdy spotkam na swej drodze kogoś, kto swoje problemy ze samym sobą, w postaci np. kompleksów, będzie chciał sobie odbić, jak na trampolinie. Nie no, wszystko spoko, pomagaj samemu sobie, ale do diaska, nie moim kosztem. Za to, to ja zabiorę Ci tę trampolinę i odbiję się dla samej siebie, bo nie pozwolę się szmacić, komuś, kto ludzkie uczucia ma za nic, a najchętniej na szczyt wszedłby po trupach.


 Kończąc i zatykając buzię tym, którzy zaraz usiądą i zaczną atakować klawiaturę, zarzucając mi, że jestem zarozumiała:
Nie raz w trakcie otwartej konfrontacji z kimś, kto pawał do mnie jawną niechęcią, słyszałam, ze jestem zarozumiała lub pozjadałam wszystkie rozumy. Szczerze? Teraz? Mam to gdzieś. Nie roztkliwiam się nad tym i nie analizuję swojego zachowania setny raz wyszukując choć grama prawdy. Wierzę i widzę, że mam w sobie wyznacznik "Ochmann, to jest okej" Ochmann, to nie jest okej-skopałaś, zapieprzaj i to napraw". Fakt, kiedyś nie dopuszczałam do siebie racji innych od moich, jednak po drugiej klasie gimnazjum dałam sama sobie tak mocno w dupę, że pokora wychodziła mi z każdej dziury w ciele. Miesiącami zastanawiałam się, czy to ja jestem debilem, czy to ludzie, których spotkałam w swoim życiu. Przez spory czas sądziłam, że jestem jakimś bezmózgiem i wszystko, co robię, robię złe, bo jak wytłumaczyć stosunek: JA do ponad 10 osób? No prędzej to ja jestem ta nienormalna, bo jak taka wataha osób może mieć ten sam problem z głową? W życiu nie przepraszałam, tak często, jak przez okres, gdy zaczęłam wszystko do siebie dopuszczać. Teraz wiem, że wina leży po obu stronach, jednak ja słowa przeprosin nie usłyszałam nigdy i nie potrzebuje go usłyszeć, zrobiłam swoje, po czym zrozumiałam, że najważniejsze, co mi pozostało, to wybaczenie samej sobie, bo każdemu człowiekowi, który mi kiedyś dopiekł wybaczyłam już dawno.




środa, 24 czerwca 2015

Jak nielegalnie przekroczyć granicę?

Londyn, Londyn, Londyn i po Londynie.
Czekanie od 6 miesięcy na termin, który wydawał się tak odległy, że prawie zapomniałam o wyjeździe. Szczerze powiedziawszy, gdyby nie dziewczyny, które truły mi nad uchem, ze zaczęły się już pakować, kolejno wymieniając co spakowały i umawiając się wzajemnie, która co weźmie-zapomniałabym z całą pewnością. Godzinę przed wyjazdem cudem spakowałam do walizki ostatnie pierdoły i pomknęłam autem do autokaru. Jak na każdej wycieczce, pierwszym punktem atrakcji była krwiożercza walka, a raczej jatka, o tylne miejsca, którą Anka przypłaciła rozwalonym kolanem. Śmieszną sprawą, a raczej bardzo obrazową i przedstawiającą w jakim charakterze wyżej wymieniony bój się toczył, była sprawa tajemniczej torby, która wynurzając się spod ziemi trafiła dokładnie pod nogi mojej towarzyszki 20-godzinnej niedoli skutecznie pozbywając ją skóry na kolanie. Pominę może charyzmatycznego kierowce, który podczas całej wycieczki raz przyrżnął w słup, następnie około 5 razy zahaczył o znaki drogowe, by końcowo prowadzony przez niego krwistoczerwony autokar powitał karoserię samochodu prowadzonego przez równie krwistą Francuzkę, która potrzebowała interwencji policji, aby zrozumieć, że ciężko nie zauważyć wielkiego autokaru czołgającego się 20km/h w korku przed jej maską samochodową.

Oczywiście, nie obyło się bez kolejnej akcji pod nazwą:

"Ochmann wpada w tarapaty".

Po 17 godzinach drogi, obudził mnie miły głos jednej z nauczycielek informujący, że lada chwila przekroczymy granicę Francja-Anglia, zwracając się zarazem z prośbą o wyciągnięcie paszportów/dowodów do odprawy. Ledwo się dobudziłam, przeciągnęłam dwa razy i zaczęłam grzebać w torbie próbując wyszukać swoje dokumenty. Dowodu nigdy nie wyrabiałam, choć powinnam lata temu, granice przekraczałam za każdym razem z paszportem, więc to on bawił się ze mną w szukano. Wyciągam, jest-ha, Ochmann tym razem nie nawaliła i do wszystkiego się przygotowała.. Punktualnie na miejsce zbiórki, a nawet chwilę wcześniej, funty wymienione na ostatnią chwilę, ale są, najlepsze miejsca w autokarze zajęte-no i co może pójść teraz nie tak? "Go and I wish you a lucky day". Szybciej, niż wtedy do autobusu nie biegłam nigdy. Blondynki mają łatwiej, zdecydowanie. A tak poważnie, nie wiem, jakim cudem wyszłam z tego cało i dlaczego mój fart był tak kosmiczny. Durne dziecko szczęścia..
Wiadomo, w momencie wyjazdów każdy podziwia zdjęcia paszportowe wołające o pomstę do nieba towarzyszy, śmiechów nie ma końca, bo brak osób, które są z nich zadowolone. Coś jednak przykuło moją uwagę. DATA. Czytam raz, nie wierzę, jeszcze raz, znów coś nie pasuje. Zaczynam sobie to sylabować TER-MIN WA-ŻNO-ŚCI 13 KWI/APR 2015. Słucham? Nie ukrywam, spękana byłam,
jak nigdy w życiu. W myślach już widziałam rodziców, którzy jadą 17 godzin, by odebrać mnie z granicy, a zaraz za nimi nauczycieli i resztę ekipy, której osunął się cały grafik, bo muszą ze mną poczekać. No genialnie, lepiej być nie może. Zebrałam się po chwili, mimo pogardliwych spojrzeń dziewczyn i stwierdziłam, że już teraz nic nie zrobię, a jedyne wyjście z tej sytuacji, to udawać blondynkę-idiotkę. Doczłapałam się do odprawy, szybko spojrzałam na osoby tam zatrudnione i modliłam się o stanowisko nr 4 z sympatycznie wyglądającym staruszkiem. Po chwili kobieta, która kolejno przydzielała stanowiska uśmiecha się do mnie i wskazuje czwórkę. Błogosławieństwo. Uśmiecham się najpiękniej, jak umiem, rozpuszczam włosy, poprawiam ciuchy i idę. Po pierwszych 4 sekundach słyszę formułkę, że mój paszport jest nieważny. Hm, czyli możliwość "może nie zauważy" przepadła. Dowiedziałam się o tym parę minut wcześniej, wiec zbytnio nie musiałam udawać zaskoczonej. Wystękałam jedynie "jak to?"  w odpowiedzi na co data ważności została jedynie przysunięta bliżej mojego nosa. Coś wystękałam. Facet milczy. Zapytałam co dalej, gdy ten zaczął mnie zasypywać lawiną pytań typu gdzie jadę, z kim, w jakim celu, co mam zamiar zwiedzać i na jaki czas. Ze swoim podstawowym angielskim dałam radę ustosunkować się do pytań, ale to raczej z powodu namacalnej sytuacji zagrożenia nagle mnie olśniło. Wydaje mi się, że w tej chwili zdałabym rozszerzoną maturę z angielskiego na 100%. Po kolejnej chwili ciszy i wgapianiu się z oczami ze Shreka usłyszałam

Po przyjeździe nie marnowaliśmy czasu i wyruszyliśmy na miasto. Może będę zbyt banalna, bo wiele takich osób, które zachwycają się Anglią, a w szczególności Londynem, ale zakochałam się prawie, jak w Polsce. Uważam się za patriotkę, jednak klimat niskich domków, szerokich ulic, przedmieść, ale też ogromnych tłumów ludzi na przejściach dla pieszych mnie urzekł. Kurczę, po 3 dniach w Londynie stwierdzam, że cierpimy na syndrom małej wsi. Dużo u nas krzywych spojrzeń, obgadywania, odrzucania i dystansowania się od otoczenia (co nie oznacza, że brak u nas wspaniałych rzeczy, których inne kraje mogą nam jedynie pozazdrościć) Londyn to jedna, wielka, tętniąca i wylewająca się z każdej strony charyzma i sympatia. Poznając kogoś na ulicy momentalnie
czułam, że znalazłam przyjaciela, śmiało żartowałam i się otwierałam, bo to społeczeństwo i ta mentalność ekspresowo przyciągają zaufanie i odrzucają sztywne podejście do relacji międzyludzkich, które wymaga rozmowy zasłaniając się nieustannie maską. W drodze powrotnej zahaczyliśmy na cały dzień o Paryż. Grą wycieczki zdecydowanie było Makao. Makao pod wieżą Eiffla, makao w pod Luwrem, makao pod katedrą Notre Dame. No bo po co zwiedzać?

Nie będę się zbytnio rozdrabniać nad każdym dniem, bo szkoda waszego czasu na czytanie kolejnych zwierzeń do kotleta i są też rzeczy, które wolę zostawić dla siebie, jednak wyjazd był naprawdę genialny. Dobrze zrobiło mi 6-dniowe odcięcie się zakompleksionych, zawistnych i fałszywych ludzi, jednak może to zostawię na inną notkę, bo podejrzewam, że nie starczyłoby mi miejsca w notatniku, a nie mam zamiaru pisać tego "po łebkach". Po prostu niektórzy zasługują na znacznie bardziej rozwiniętą i pełną notatkę :)

Z wycieczki wróciłam w sobotę po wystawieniu ocen, więc można powiedzieć, że od 2 tygodni mam wakacje. Cóż, chyba muszę się nimi nacieszyć, bo to najkrótsze wakacje w moim życiu. W sumie z wolnego czasu mam do wygospodarowania jeszcze tydzień, a potem witaj wakacyjna praco :)
Nie wiem, czy to przez pogodę, czy przez wyjazd, czy przez zalatany okres, ale czuję, że skutecznie udało mi się dać kopa zimie, nie tylko tej za oknem, i mam swoje 5 minut spookoju.

czwartek, 12 marca 2015

Cuchnąca sprawa. BYĆ A NIE MIEĆ.


 
Chyba nie ma dla mnie przyjemniejszego uczucia, niż kończyć o 11:30 w czwartek, Mamuniu. Pomijam oczywiście fakt, że w pozostałe dni kończę po 15, bo przecież trzeba być optymistą i cieszyć się chwilą, ha. Pozwolę jeszcze chwilę cieszyć się błogostanem wmawiając sobie, że ofiarowane mi godziny różnicy 15:10 i 11:30 posłużą mi każdą sekundą, a każdą z tych sekund wycisnę, jak cytrynę i do cna wykorzystam. Hm, znów skończyłam na kanapie, do góry brzuchem przed telewizorem pijąc 8 w tym tygodniu koktajl. Jej! I co za niepoważny człowiek, powiedział, że życie nie daje szans rozwoju osobistego?
Od poniedziałku ponownie nie mam auta, bo tata dostrzegł "niepokojące krople oleju", więc oficjalnie rozpoczęłam sezon motocyklowy przepraszając Mery, za półroczny postój w garażu. Cieszę się niesamowicie, jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto mi tą radość przerwie i dowali, jakim to chłamem jeżdżę, choć sam chodzi na piechotę. Well. Swoją drogą, niemiłosiernie mnie irytuje to w jakim stopniu może kogoś kłuć czyjeś życie. Ja rozumiem, nie każdy może sobie pozwolić na motocykl, auto czy helikopter  i nikogo nie nazywam zawszonym biedakiem oraz specjalnie się nie poczuwam przez to, co los mi ofiarował, jednak to oczywiście nie oznacza, że można mi szmacić przyjemność z życia, bo ktoś musi codziennie do szkoły dostawać się pieszo. Wybaczcie, jeszcze nie mam możliwości zakupu motocykla dla każdej znajomej mi twarzy, jednak spokojnie, jeśli będę mieć takową możliwość-krwistego Bolt'a macie, jak w banku, bo zawiść to jednak kiepska sprawa :)
Btw: Cholernie cieszę się z powodu tajemniczego wielbiciela, który z miłości porysował mi karoserię auta. Jeśli to czytasz, wiedz, że dałeś mi jeszcze większego kopniaka, do wyrażania swoich opinii i zmobilizowałeś do powrotu na bloga!:) Skoro już rozpoczęłam temat ludzi i ich zachowań..


Pewnie część z Was słyszała historię o Polskich modelkach na instagramie? Dla niezorientowanych w sprawie, streszczę: TagTheSponsors zainteresowali się luksusowym życiem młodych..hm, szafiarek(?) i postanowili sprawdzić, skąd w głównej mierze pochodzą środki, dzięki którym stać całe to młodziuteńkie grono na życie na tak niebagatelnych poziomach. Sporo z nich ma nawet po 22-25 lat, mniej więcej okres studencki, a chyba wiadomo, jaki żywot wiedzie przeciętny studenciak w Polsce.. Na instagramie wciąż widać zdjęcia fashionatek, które są dość..sugestywne. Wakacje co tydzień w innym miejscu świata, ciuchy, gdzie nawet mnie, kobietę-głowa boli, znani znajomi, przepiękny dom.. Raj! Nosz cholera, nawet ja jestem pod wrażeniem i w zdrowy sposób zazdroszczę takiego życia bardziej dopingując, niż pluć zawiścią. Fajnie, jeśli młodzi do czegoś w życiu dochodzą i pokazują, że potrafią.
Moje zainteresowanie ograniczało się do wejścia, może raz, może dwa, za pośrednictwem "pożeraczy czasu"-portali plotkarskich, na ich profile i przejrzeniu zdjęć. Wyżej wymieniona strona przyjrzała się temu bliżej. Ustawili 5 dniowy wypad sprowadzający się do jednej, ogromnej i hucznej orgii z towarzystwem dzianych szejków. Zaproponowali 25tyś każdej z dziewczyn, które zechciałyby przystać na ich propozycję. Agentka, która zawiadywała całą sprawą ze strony dziewczyn podesłała w błyskawicznym tempie zdjęcia ochotniczek, które nie trudno znaleźć w polskim show biznesie. Chcąc sprowokować jeszcze większą aferę TagTheSponsors wykazali chęć dopuszczenia się koprofilii przez burżujów , która miałaby się odbywać podczas dziewiczych 5 dni. Agentka oczywiście odpowiedziała, że nie ma z tym żadnego problemu, a dziewczyny się zgodziły-żaden problem. Dla większej sugestywności pozwolę sobie na przetoczenie w tym miejscu wyjaśnienia słowa koprofilia. Wikipedia rzecze: "Koprofilia-parafilia, w której zjadanie oraz kontakt z kałem własnym lub partnera (np. smarowanie ciała, wypróżnianie na klatkę piersiową) jest źródłem podniecenia seksualnego"

Sprawę sprostuję według moich poglądów.
Od lat głoszę opinię, że to, co kto robi w życiu, nie jest niczyją sprawą. Dla mnie, każdy może się mieszać w mniejsze, lub większe gówno, ale to nie moja sprawa. Jeśli neguję czyjąś postawę, afera jest po prostu zbędna i jest to szukanie sensacji na siłę. Okej, gdzieś tam w głowie myślę o całej sprawie i wyrabiam sobie zdanie, jednak daleko mi do osądzania. W większości przypadków moja opinia zostaje tam, gdzie się zrodziła, bo nie widzę sensu w wpajaniu komuś przeze mnie przyjętych wartości i mówieniu, jak powinien bytować. Gadanie, że czyjeś zachowanie (jeśli tyczy się jedynie samej osoby i jedynie na nią ma wpływ) jest, mówiąc prosto, złe. Z całą pewnością jest to mało taktowne, według mojej opinii. W życiu nie znajdziemy się w skórze drugiej osoby i nie dowiemy się, co wpłynęło na ukształtowanie poglądów, które nie odpowiadają naszym zapatrywaniom i najpewniej dodatkowo wiele odchyleń po drodze napotkamy. Taka kolej rzeczy.
 Wydaje mi się, że wiele z zachowań, które uznajemy za złe, można logicznie wytłumaczyć. Wgłębiając się w przeszłość danej jednostki, nie trudno znaleźć sytuacje, które miały fundamentalny wpływ na to w jaki sposób i co właściwie myśli. Prostytucję uznaję-oczywiście, nie widzę nic złego w tym zawodzie, ponieważ to nie moje ciało się sprzedaje, a to co robi ktoś inny nie leży w mojej gestii. Problem rodzi się jednak w miejscu, gdy owe prostytutki podejmują się takich śmierdzących spraw, po czym patrzą na ludzi, którzy próbują wystartować w jakikolwiek sposób w życiu chwytając się każdej moralnej szansy, którą los im ofiaruje, z góry. Studiują, chodzą co pracy, w nocach uczą się na sesję myśląc przy tym, aby pomagać jak najbardziej finansowo rodzinie, a jeśli czas pozwoli śpią. Ludzie, którzy nie idą po łepkach, tylko szczerze pracują na swoją przyszłość są traktowani gorzej i szczerze? Znajdzie się może nieliczna grupka osób, która uzna ich za bardziej wartościowych od kogoś, kto jadł fekalia Arabów w zamian za 25 tysięcy, które przyczynią się do większej popularności, bo za tą cenę kupią przecież 7 super stylizacji i monitor apple, który genialnie wygląda na zdjęciach. Teraz może ta grupka zmieniła się w tłum, dość głośny i skandujący, ale jeszcze parę dni wcześniej przed ujawnieniem całej cuchnącej sprawy, nie jedna kobieta śliniła się do instargamowych zdjęć przecudnych widoków, zaraz potem do stylizacji powtarzając sobie "zrobiłabym wszystko, żeby być na ich miejscu!".
Moje podsumowanie? Większość desperantów zrobiłaby to samo, gdyby mieli pewność, że cała sprawa NIGDY się nie wyda. Moralność przestała mieć znaczenie przy obfitym zastrzyku kasy.

Nie raz, nie dwa, wydawało mi się, że świat ześwirował. Teraz jestem przekonana. Z czasem przyszło tak ogromne wymieszanie wartości, że człowiek o wysokiej moralności staję na rozdrożu i nie wie, czy ma tę moralność porzucić, czy może nad wyraz się o nią troszczyć i pielęgnować, aby zapewnić sobie, jak najlepsze warunki bytowania. Życie na przyzwoitych warunkach się zwyczajnie przestaje opłacać. Lepiej poniżać się jedząc fekalia, a innym wpajać, że są gorsi :)
 Przy takim funkcjonowaniu świata, wszyscy jesteśmy gówno warci.





 ,,Oh, kiss me beneath the milky twilight
Lead me out on the moonlit floor
Lift your open hand.."
 https://www.youtube.com/watch?v=DwZzTXUWsm0

------------------------------------

A teraz, po utoczeniu sobie krwi, lecę zrobić kakałko, 
wtopić się w koc i skończyć więźnia labirytu.
Udanego dnia :)

poniedziałek, 9 marca 2015

Coś na ksztalt wyjaśnień

   






 Po krótkiej przerwie,hm..dwumiesięcznej, zebrałam się, żeby przysiąść i coś naskrobać. Szczerze mówiąc, zbierałam się w sobie od ponad 3 tygodni, a właściwie zbierałam swoje myśli z podłogi, które usilnie starały się odciągnąć mnie od pomysłu powrotu na bloga. Gdzieś tam wkurzało mnie, że rozpoczęłam coś, poświęciłam temu sporo czasu, trochę nerwów i zdecydowałam się na użycie dziadka do orzechów, a następnie krótko po zyskaniu tej świadomości i rozłupaniu orzecha zostawiłam cały projekt na pastwę losu, udając, że nigdy styczności z nim nie miałam.
   Najbardziej na świecie nienawidzę się tłumaczyć komuś, więc podążając za myślą przewodnią całego bloga, wytłumaczę się sama przed swoim sumieniem.. Przez ostatnie dwa miesiące miałam zafundowaną istną karuzelę i ostatnie o czym myślałam, to wyżalanie się na blogu, co przyczyniło by się jedynie do zaogniania palącego się już stosu. Niestety, ludzka natura bywa taka, że próbujemy doszukać się studni w kałuży, a taka sytuacja byłaby jedynie gwoździem do mojej trumny. Na całe szczęście-bądź tez nie-cała stan rzeczy znalazł ujście bez pośrednictwa bloga, ale to na tyle w kwestii powodu chwilowej ciszy. Nie ma nad czym się rozdrabniać. Powrót planowałam spory czas, miałam w głowie ułożony wpis, słowo po słowie, ale zawsze coś mnie zatrzymywało: czy to nie szkoła, to znów palące się realia, czasem rodzice, czasem lenistwo, różnie bywało i liczę, że za szybko podobnego typu tło nie będzie powodem mojej wymówki. 
  Myślę, że do wieczora zaglądnę tu ponownie i wrócę na stare, dobre tory narzekania i zrzędzenia, jak na razie zmiatam stąd i zamierzam dziś przejść swój mały Mount Everest, więc trzymanie kciuków mile widziane.




Btw: Nigdy tak cholernie nie radowałam się z powodu powrotu wiosny.
Żyję nadzieją, że w  tym roku lód , nie tylko za oknem, 
roztopi się na dobre.



,,Can't stop the spirits when they need you
Mop tops are happy when they feed you.."
https://www.youtube.com/watch?v=8DyziWtkfBw

sobota, 10 stycznia 2015

Wymarzona praca w tesco i historia białych, którzy stali się czarnymi po udzieleniu pomocy mojej szkarłatnej bestii



Korzystając z chwili wolnej od zapieprzu w szkole, jak i w moim życiu dorwałam się ponownie do bloga w celu zaserwowania wam dokładki kolejnych niesamowicie ekscytujących historii. Well. Końcówka tygodnia upłynęła stosunkowo spokojnie, niczym rycerz walczyłam z przeciwnościami losu w postaci kartkówek i sprawdzianów skutecznie odbijając je moim srebrzystym mieczem na następny tydzień i o dziwo zwyciężyłam, tyle, że od poniedziałku czeka mnie prawdziwa bitwa. No bo i po co uczyć się systematycznie i powoli zaliczać zaległe prace? Przedmiot, który najbardziej mi ciąży, a właściwie mojemu sumieniu to hiszpański, z sideł którego wyrwał mnie piątkowy wyjazd do Poznania na UAM organizowany przez szkołę. Studia to miejsce dla mnie, poczułam to po przekroczeniu progu drzwi, genialnie, nie będę się rozwodzić sama przed sobą, czy uciec do zawodówki, a mimo to dostanę pracę na zmywaku, choć po cichu nadal mam odwagę marzyć o kasie w Tesco, ale wszystko w swoim czasie. W głowie mi na razie wytrwanie do końca pierwszej klasy, potem wezmę się do kupy i po liceum uciekam za granicę odłożyć sobie jakieś oszczędności i na wynajem mieszkania.
-Okej, skończę u rodziców, nie oszukujmy się.


Przez długi czas żadne ciekawe przygody mi nie towarzyszyły, bądź zwyczajnie nie mogłam ich tutaj zamieścić, jednakże.. damdamdaaam. Oto jest.
Wczoraj, po wyżej wymienionym wykładzie miałam zostać trochę w Poznaniu u Mateusza. Nie ukrywam, nerwowo spoglądałam na zegarek, który wskazywał ciut późniejsza godzinę od 14:30, mianowicie 16:00, a na 17:00 miałam być w Tropicanie. Już chciałam powiedzieć, że przyjadę do niego jutro, gdy ten oznajmił mi, że czeka już pod uniwersytetem. Zatroskana ze mnie przyjaciółka, więc zaznaczyłam, że może wejść do środka i się trochę ogrzać (wczoraj było istne tsunami na zewnątrz) podałam mu wydział i czekam..czekam.. nic. Po 15 minutach wibracje, chwytam za telefon, hm, tak, Mateusz wybrał się na wycieczkę po mnie na drugi koniec Poznania..ten przeciwny. Daliśmy sobie spokój, spotkamy się w niedziele. W Śremie byliśmy chwilę po 17, więc zwyczajnie zapieprzałam tym autem, z chlebami latającymi po całej kabinie, "Nikuś, zrób zakupy",jak najszybciej do domu, żeby znów nie wyjść w towarzystwie na tą, która wiecznie się spóźnia. W tym momencie muszę was zaznajomić z sytuacją na moim osiedlu.. W gruncie rzeczy mieszkam na polu, gdzie powoli wyrastają z ziemi kolejne domy, na przeciwko nas stawiają osiedle domków jednorodzinnych, przez co cały czas ryją ziemię w każdy możliwy sposób. Z racji obfitych deszczów w ostatnich dniach droga stała się praktycznie nie przejezdna. Wracając, dojeżdżam do skrętu na osiedle, podchodzi do mnie mężczyzna w gumiakach i oznajmia, że chwilę mam poczekać, bo starają się coś zrobić z drogą i czy aby na pewno chcę tędy przejechać. Rozglądam się, cóż, żadnej innej ekspresówki prowadzącej do domu nie widzę, przynajmniej o niej nie słyszałam przez 4 lata. Wciskam gaz, słyszę ryk mojego szkarłatnego potwora i wyrywam się niczym z kopyta. "Nicola, dasz radę, to tylko trochę błota" Jadę. Przysięgam, że czułam, jakbym jechała na wyścigach rajdowych jeepem wysokim na dwa metry. Woda rozpryskuję się w każdą stronę wraz z błotem, włączam wycieraczki, aby cokolwiek widzieć, sprawnie kręcę kierownicą, aby mnie nie zarzuciło, wszędzie pisk, niedowierzanie, dojechałam do mety. Dumna z siebie, jak nigdy dotąd, wyprostowałam się, wypięłam pierś do przodu i zarzuciłam moją złotą grzywą posyłając robotnikowi, którego mijałam, najcudowniejszy z moich uśmiechów, mianowicie katalogową trójkę pełną dumy i satysfakcji. Wpadłam do domu, zerknęłam na zegarek 17:20, dorwałam się do spaghetti i pochłonęłam je w ciągu 7 minut, przebrałam koszulkę, ubrałam buty i nie zakładając kurtki rzuciłam przez ramię, że uciekam do znajomych. Kurtka na siedzenie, pogłośniłam radio, zapięłam pasy, jak zwykle zapomniałam ściągnąć ręcznego, ale okej- kulam się, jeszcze tylko dotrzeć do Tropicany. Podjeżdżam pod zwycięski tor i widzę, jak w moją stronę idzie prężący się, wcześniej wymieniony robotnik. Po krótkiej wymianie zdań o treści mojej pewności obranej trasy, ruszam. Wszystko jak wcześniej, woda, błoto, kręcenie kierownicą i.. cholera. Dodaję gazu, nic, próbuję wycofać, nic, w rezultacie, po moich próbach wkopałam się jeszcze głębiej, spoglądam raz jeszcze na zegarek 17:40.. Utknęłam. Jako córka człowieka znajdującego wyjście z każdej sytuacji, nie zastanawiałam się długo i stwierdziłam, że trzeba określić dokładniej sytuację udając się za auto. Zapaliłam latarkę w telefonie, otworzyłam drzwi i dostrzegłam jedynie błoto sięgające do drzwi pojazdu. Spojrzałam w dół, na moje śnieżnobiałe buty, jeszcze raz w to błoto, jeszcze raz na buty, znów na błoto..zwycięstwo wymaga poświęceń pomyślałam i wykładając nogę usłyszałam jedynie dźwięk żarłocznego pochłonięcia Jordanów. Zgrabnie wychodząc, z miną specjalisty i znawcy popchnęłam dwukrotnie auto, co jak się domyślacie nie mogło dać zupełnie nic. Rozglądnęłam się, jednak wokoło żadnej pomocy. Cóż zrobić, przeszłam się do jednego z robotników z katalogową czwórką. Ten zaręczył, że zawoła kolegów i mi pomoże. Wróciłam do ciężko dychającej bestii, przy której męczył się już ten "prężący". Stwierdziliśmy, że genialnym pomysłem będzie, jeśli najzwyczajniej wsiądę, dodam gazu, a on popchnie. Ostatnie, co widziałam w lusterku to jego twarz ostrzelaną przez miliardy grud błota, których nieudolnie próbował się pozbyć nadgarstkami wysłuchując moich przeprosin. Chwilę po tym zajściu przybyło 5 kolegów, którzy również starali się mnie wypchnąć. Co prawda, udolnie, jednak tak, jak ich poprzednik, który teraz się wycwanił i nawigował mnie z przodu, zmienili rasę na czarnoskórą. Po kolejnej dokładce przeprosin, jak się domyślacie, uciekłam, jak najszybciej z miejsca zbrodni.Wparowałam na myjnie ręczną, umyłam auto i jak ostatnia blondynka włączyłam program na spłukiwanie i wyczyściłam buty. Przepraszam Pana za ten widok, po którym chyba nie może się do teraz ocknąć. W drodze powrotnej obrałam już inną trasę prowadzącą przez las. Nie powiem, uważam się za stosunkowo odważną, ale po wyobrażeniu sobie zakopania się w środku domu dzików, saren i innych niezbyt sympatycznych zwierząt po 22, nic nie wypełniało kabiny mojego auta prócz "Nicola, dasz radę, to tylko kawałek, dasz radę". Dojechałam, to się liczy. 



Beyonce, czy Ty też miałaś takie błotne przygody?
 https://www.youtube.com/watch?v=sAz2bRy8-L8&feature=youtu.be